Hop in Hot Springs *** Kapiel w goracych zrodlach (5000 m n.p.m.)

Dzien trzeci i ostatni naszej wycieczki rozpoczal sie dla mnie wraz z pojsciem do lozka. Po zagniezdzeniu sie w spiworku, ogrzewanym przez butelke z goraca woda, sprezentowana przez kierowce, po kilku chwilach poczulam, iz moje stopy, ubrane w 2 pary skarpet nagle zrobily sie lodowate, zupelnie jak moje ramie, sciskajace owa butelke. No tak – przeciek… Spiwor mokry w dwoch miejscach zastapilam kocami i koldrami ze schroniska, a nawet kurtka, ale trudno bylo mi sie zagrzac z powrotem. Nie wiem czy to z powodu tego nieszczesliwego incydentu, czy w wyniku wysokosci (schronisko znajdowalo sie na dobrych 4700 m n. p. m.), moje serce zaczelo rajcowac, zupelnie jak podczas pamietnej nocy w La Paz.* I tak do czasu, kiedy obudzil nas czyjs alarm. Szczesliwa, ze moja udreka bezsennosci ma sie ku koncowi postanwilam wstac na 3 siusiu, kiedy oznajmiono, ze jest 2 w nocy, a nie 5 nad ranem! Ah….I tak przelezalam kolejne 3 godziny, kiedy to wszyscy wstalismy, spakowalismy sie, zjedlismy sniadanie i w ekspresowym tempie zasiedlismy w cieplym jeepie.

Przez kolejna godzine modlilam sie, zebysmy czasem nie ugrzezli w sniegu (ktorego zrobilo sie naprawde duzo!), tak jak jeden samochod przed nami, bo nie wiem czy dalabym rade wyjsc na zewnatrz i pchac. Po drodze, omal nie zostalismy staranowani przez jednego z nieuwaznych kierowcow, ktory postanowil skrocic sobie droge i pojechac na przelaj. Tak oto we wczesnych godzinach porannych i w slimaczym tempie dotarlismy do gejzerow Sol de Mañana, wypryskujacych z glebi ziemi posrod bulgoczacej gliny.

_MG_4304

Byl to zapewne najkrotszy przystanek na naszej trasie, z kilku przyczyn:

  • co najmniej- 10 stopni Celsjusza na zewnatrz,
  • smrodku, wydostajacego sie z glebi ziemi wraz z oparami gejzerow,
  • baterii mojego aparatu, ktore w tych nieludzkich warunkach nie chcialy pracowac.

3-4 zdjecia pozniej bylam z powrotem na tylnym siedzeniu jeepa. W takich okolicznosciach przyrody nawet nie chcialo mi sie myslec o kapieli w goracych zrodlach, ale kiedy dojechalismy na miejsce i zobaczylismy pare osob siedzacych w Termas de Polques z blogim wyrazem na twarzy, pozazdroscilam.

_MG_4321

Po szybkim przebraniu sie w kapielowki (bikini byloby bardziej uzyteczne), ‘wskoczylam’ do parujacego basenu i… jak reka odjac zniknelo moje zmeczenie, zmarzniecie, bol glowy, kolatanie serca i depresja. Ta oto dziala na cialo i ducha kapiel w +38 stopniach Celsjusza, przy temperaturze powietrza -5 (sloneczko bylo juz na niebie:)

W miedzyczasie ‘zmywania’ z siebie brudow trudow podrozy pozegnalismy naszych znajomych z Francji, ktorzy udali sie do Chile, a po okolo 30 minutach sami bylismy w drodze… powrotnej!

Tak, niestety podrozujac w okresie zimowym, zwaly sniegu uniemozliwiaja dalsza podroz w kierunku Laguna Verde. Coz, po naszych porannych przygodach bylo to calkiem zrozumiale.

_MG_4330

Rzescy, czysci i z nowa kolezanka z Norwegii, porzucona przez swojego kierowce**,  udalismy sie Uyuni. A droga to dluga i kreta, ale rowniez ekscytujaca.

Na pierwszy rzut – Laguna Colorada, widziana z innej strony niz wczoraj, otoczona osniezonymi szczytami wulkanow.

_MG_4353

Pozniej, obowiazkowe zdjecie w sniegu na wysokosci ponad 5000 metrow (przezylam nawet podskoki:). Nastepnie, zjazd kretymi drozkami i strumieniami, mijajac kolejne ‘salary’, pustynie boraxu i kolorowe jeziorka.

_MG_4373 _MG_4392

_MG_4450

W koncu przystanek na lunch w slonecznej i cieplej Valle de Rocas, czyli wulkanicznej  formacji skalnej ciagnacej sie na dlugosci kilku kilometrow, z daleka przypominajacej ogromne miasto. Ciekawostka jest, iz fenomen ten zostal kiedys porownany do Herkulanum i Pompei i przylgnela do niego nazwa ‘Zaginionego Miasta’ (La Ciudad Perdida).

_MG_4409

Oprocz roznych mniej i bardziej znajomych ksztaltow, ktore przybraly pomaranczowe skaly, moglismy spostrzec viscachas, czyli Poludniowo-Amerykanskie zajace z dlugimi ogonami, mnie kojarzace sie z kangurami. Szybkie to, zwinne i jakiez urocze!

_MG_4431

A potem juz tylko pustynia, przystanek w San Cristobal – na siusiu i pocalowanie klamki kamiennego kosciola (a raczej klodki na bramie) i znalezlismy sie z powrotem w Uyuni.

_MG_4457

Koniec.

P.S. Nasza podroz tutaj sie jednak nie skonczyla:) Pociag do Oruro mielismy dopiero o polnocy, wiec przez 6 kolejnych godzin wedrowalismy z naszymi nowo poznanymi znajomymi z Anglii po miescie, robiac przystanki w kafejce, restauracji, ulicznym grillu, sklepie z pamiatkami, a w koncu w ich hostelu. Podroz pociagiem przebiegla bez zaklucen, ba! Mielismy nawet ogrzewanie! Nie na darmo przejazd ten kosztowal 20 bs. wiecej:)

W Oruro zlapalismy taksowke na dworzec autobusowy (8bs.), gdzie cudem znalazlysmy 2 miejsca w jednym z autobusow do Cochabamby, odjezdzajacym o 8.00 (30 bs.)***

* Oczywiscie mialam przy sobie tabletki na chorobe wysokosciowa, zakupione jeszcze w Cochabambie (9 za 40 bs.), ktore dotad dzialaly, ale moze nie byly one wystarczajace na 5000 m? Mimo to, radze sie w nie zaopatrzyc przed podroza do Uyuni, bo nigdy nic nie wiadomo:)

** Okazuje sie, ze niektore agencje przerzucaja swoich klientow z samochodu do samochodu, bez uprzedzenia. Zreszta, zakupujac tour w jednej z agencji, moze sie okazac, ze jedzie sie w samochodzie innej. Zdarza sie to w przypadku braku miejsc wolnych lub checi zapelnienia owych.

*** Podobno nie da sie wczesniej zabukowac miejsc w autobusach (moze przez agencje?), a zapelniaja sie one szybko! Szczegolnie te w bardziej ekskluzywnych (wygodnych) autokarach jak Trans Azul czy Danubio (40bs.). Nam pani nie chciala sprzedac biletow, ale po 5 minutowej perswazji dostalismy miejsca w jednym z mniej przewoznikow, ktory jednak okazal sie ok. Podroz do Cochabamby trwala 5 godzin, kierowca jechal ostroznie (jest to wazne, bowiem po drodze mija sie dziesiatki krzyzy, wyrwanych band na zakretach i szczatkow samochodow, ktore spadly w przepasc…). I tak dojechalismy na miejsce w tym samym czasie co uprzednio wspomniany Danubio.

***

The third and final day of our trip began for me with going to sleep the day before. After implanting cozy in my sleeping bag, heated by a hot water bottle, I felt that my feet, covered with two pairs of socks suddenly become cold, like my shoulder, squeezing hot bottle. Well, there was a leak … I replaced wet sleeping bag with the blankets and quilts from the shelter, and even put on my jacket, but it was hard to me to get warm again. I do not know whether it was because of this unfortunate incident, whether as a result of the heigh altitude (hostel was based on 4700 meters above sea level), my heart started to race,just like during the memorable night in La Paz. And then, when someone’s alarm woke us up, I was happy that my insomnia is over and I got up for 3rd pee, I was told that it is just 2 am and not 5 am! Ah … So, I just lay 3 more hours, when everyone eventually got up, packed up, ate breakfast and sat in a warm jeep in a record time.*

For the next hour I prayed that we do not stack in the snow (and there was a lot!), as one car in front of us, because I do not know if I would be able to go out and push it. Along the way, we were nearly rammed by one of inattentive drivers, who decided to shorten his way. Early in the morning we got to Sol de Mañana geysers, that splashing from the depths of the earth between sulfur pools.

It was probably the shortest stop on our tour, for several reasons:

■ – 20 degrees Celsius outside,

■ stink seeping out of the depths of the earth with the vapor of geysers,

■ my camera battery, which in these inhuman conditions refused to work.

3-4 pictures later, I was back in the jeep. In such circumstances, I didn’t want to think about taking a bath in the hot springs, but when we got to the place and saw a few people sitting in Termas de Polques with a blissful expression on their face, I got jealous. After quick changing into swimming suit (bikini would be more useful), I ‘jumped’ into the steaming pool and suddenly my  fatigue, cold, headache, heart palpitations and depression vanished. That how works, on the body and sou, l bath of 38 degrees Celsius with the air temperature of -5 :)

_MG_4323

In the meantime, while ‘washing’ dirt and hardships of the journey, we said goodbye to our friends from France who went to Chile, and after about 30 minutes we were on our way too! Where to?…Back.

Yes, unfortunately traveling in the winter (in Bolivia), masses of snow make it impossible to continue journey towards Laguna Verde. Well, after our morning adventures it was quite understandable.

And therefore, brisk and clean with a new friend from Norway, abandoned by her driver *, we went to Uyuni. The road was long and winding, but also exciting.

First we were back to the other side of Laguna Colorada surrounded by snow-capped volcanoes.

_MG_4375

Later,  there was obligatory photo jumping in the snow at an altitude of over 5,000 meters. Then, we went through the winding paths and streams, driving past another ‘salars’, borax deserts and colored lakes.

_MG_4390

In the end, we stopped for lunch in the sunny and warm Valle de Rocas – volcanic rock formation stretching across several kilometers, from a distance reminding of huge city. Interestingly, the phenomenon has been once compared to Herculaneum and Pompeii, and the place was named as a ‘Lost City’ (La Ciudad Perdida).

_MG_4436

In addition to various less and more familiar shapes of the orange rockss, we could see viscachas – the South American hare with long tail, that I associated with kangaroo:) They were quick, agile and unimaginable charming!

And then just desert, quick stop in San Cristobal – to pee and kiss the handle of the stone church (or rather a padlock on the gate) and we found ourselves back in Uyuni.

_MG_4459

The end.

P. S. Our trip however have not finished yet :) We had at midnight train to Oruro, so the subsequent 6 hours we spent wandering with our new English friends around the city, making stops at the cafe, restaurant, street food stand, gift shop, and eventually in their hostel. Travelling by train was ok, bah! We had heating on! No wonder why ticket cost 20 bs. more :)

In Oruro we caught a taxi to the bus station (8bs.), where miracolously we found two seats in one of the buses to Cochabamba, departing at 8.00 (bs 30) ***

* Now, I had an altitude sickness tablets, that I bought in Cochabamba, and that worked since, but maybe they weren’t enough at 5000 m? However, it’s good to get some in a pharmacy before going to Uyuni – 9 tablets cost about 40 bs. and that should last  for 3-days tour.

** It turns out that some agencies pass on their customers to another car, without notice. Besides, when buying tour in one of the agencies, you may find yourself riding in the car of another. It happens as the agencies want to fill the seats.

*** Apparently you can’t book seats in buses earlier (maybe only through the agencies?) and they fill up fast! Especially those in the more upscale (comfortable) buses as Trans Azul or Danubio (40bs.). The woman didn’t want to sell us ticket,s but after five minutes of persuasion we got a seats in one of the less posh busses, that however, turned out to be ok. Travelling to Cochabamba lasted five hours, the driver was driving carefully (this is important, because on the road  we’ve passed dozens of crosses, torn bands on the turns and the remains of cars, which have fallen into the abyss …). And so we arrived at the same time as the previously mentioned Danubio.

On the way to Cbba…

_MG_4464Lake Poopo near Oruro. Train goes in the middle of it!

_MG_4487

_MG_4520

2 thoughts on “Hop in Hot Springs *** Kapiel w goracych zrodlach (5000 m n.p.m.)

Leave a comment