Carnaval de Cochabamba II – ‘El Corso de Corsos’

Boliwia jako prawdziwe ‘Estado Plurinacional’ czyli Państwo Wielonarodowe, pielęgnuje i celebruje tradycje jak mało które na świecie. Aby przekonać się na własne oczy o wielokulturowości Boliwii wystarczy zobaczyć karnawał, który jak pisałam poprzednio, obchodzi się w lutym. Karnawał nie jest tutaj powiązany z religia, a raczej z obrządkami pogańskimi – w tym okresie ludzie świętują bowiem udane zbiory. Trochę wiec można to porównać do naszych Dożynek, z tym ze nie tych chrześcijańskich, a raczej słowiańskich. O ile duże miasta organizują wielkie parady w tym samym czasie (2 dni wolne od pracy + weekend), o tyle każde małe miasteczko czy wioska świętuje karnawał w różnych dniach lutego a nawet marca, według własnych tradycji.

Na przykład, nasza koleżanka pochodząca z Mizque (miasteczka oddalonego o około 180 km od Cochabamby) opowiadała, iż mężczyźni tam mieszkający zwyczajowo w tych dniach przebierają się za kobiety, popierając swa opowieść odpowiednimi zdjęciami:)

Cochabamba natomiast korzysta z ustawowych dni wolnych, ale swoja paradę organizuje tydzień później, nazywając ja ‘parada parad’, w której uczestniczą tancerze biorący udział w wielkim karnawale w Oruro. Od rana do nocy, barwna karawana przemierza tanecznym krokiem ulice Cochabamby, podziwiana przez tysiące ludzi siedzących na specjalnie na te okazje ustawionych trybunach. Swoja droga, ile trudu zadaje sobie miasto, aby ustawić, przypominające rusztowania, siedziska o długości około 4 km!

Przemarsz planowo miał się rozpocząć od parady wojskowej o 8.30 rano. Uzbrojeni w nasze aparaty, wyruszyliśmy wiec na poszukiwanie miejsc. Tak się składa, ze parada przechodzi niedaleko naszego apartamentu (jakieś 10 min. piechota), dotarliśmy wiec na miejsce około 9.00. Co zastaliśmy? Nic.

Nic się nie działo, ludzie dopiero co zaczęli zajmować miejsca. Poinformowano nas, ze cena od osoby w pierwszym rzędzie to 90 bs., ale nikt nie gwarantuje miejsca, jeżeli je opuścimy. Cóż, nie uśmiechało nam się siedzieć w upale w oczekiwaniu na rozpoczęcie imprezy, która już dawno powinna się kręcić – ‘hora Boliviana’, jak tutaj mówią… Postanowiliśmy wiec wrócić do domu i spróbować szczęścia później.

Później, czyli około 16.00, impreza rozkręciła się na dobre, ale niestety wszystkie miejsca okazały się zajęte, a lekko nabuzowany tłum (spryskujący przechodniów piana w puszkach czy Bóg wie czym) zniechęcili nas  do dalszych prób.

Na paradę wróciliśmy późnym wieczorem, ponieważ znajomy naszego znajomego miał ponoć dla nas miejsca. Okazało się jednak, ze nie można się było dostać na trybuny z ulicy (przejście tarasowała policja), jedynym rozwiązaniem było wiec ‘przeczołganie się’ pomiędzy rusztowaniami. Dodam tylko, rusztowaniami skleconymi z desek i metalu, uginającymi się pod naporem tysięcy skaczących i podpitych widzów.

DSCN0946

DSCN0943

DSCN0944

DSCN0954

DSCN0953

Stanęłam wiec przed poważnym dylematem – iść do domu czy zaryzykować przeprawę, łamiąca wszelkie zasady bezpieczeństwa i zdrowego rozsądku?

Po chwili znalazłam się w samym centrum ‘zabawy’, pośród rozwrzeszczanego i kompletnie pijanego tłumu, a po dziesięciu minutach byłam już w drodze do domu, obserwując, chcąc nie chcąc, ludzi sikających i wymiotujących wprost na ulicy oraz ‘cleferos‘ tułających się w poszukiwaniu drobnych na ‘klej’..

No dobra, pewnie powiecie, ze stara i nudna już jestem, nie pale, nie pije – tylko narzekam. A ja dodam jeszcze, ze o wiele bardziej niż karnawał, kręcą mnie boliwijskie uroczystości religijne:)

* Moje obawy nie były bezpodstawne: w 2014 podczas Karnawału w Oruro, pod naporem skaczących ludzi, zawaliła się kładka nad ulica, zabijając 4 osoby. Karnawał odwołano. Tydzień później w Cochabambie zawaliły się rusztowania, raniąc 7 osób…

Bawcie się wiec, ale z głową!

***

Bolivia as a true ‘Estado Plurinacional’ nurtures and celebrates the traditions of its people like no country in the world. To see with your own eyes Bolivian multiculturalism in full glory you must see the carnival, which as I wrote before, starts in early February. Interestingly, however, the carnival isn’t here linked with catholicism, but rather a pagan rites! Yes, at that time, people celebrate a successful harvest, that could be compared with Polish ‘Dozynki’ – celebration of Slavic origin.

While large cities organize a big parades at the same time (4 days), every small town and village celebrates carnival through February and March, honoring their own traditions. For example, our friend who comes from Mizque (about 180 km from Cochabamba) told us that traditionally men in these days dress up as women (she also supported her story with relevant pictures :)

Cochabamba uses a statutory 4 days of holidays, but the parade  is organized a week later. Called ‘Parade of the Parades’, it has the same dancers that take part in the grand carnival of Oruro. From morning to night, colorful caravan passes the streets of Cochabamba, admired by thousands of people sitting on the specially arranged for the occasion stands. By the way, it is incredible how much effort and money city council spends to put those seats aka scaffolding, along the main streets (almost 4 km in length)!

The celebration was supposed to start with a military parade at 8:30 in the morning. Armed with our cameras we set off to search for the best seats. Luckily, the parade passes close to the apartment (no more than 10 min. walk), so we reached the place around 9 am. What we had found? Nothing.

Nothing was happening and we were informed that the price for a first row seat per person is 90 bs. , but they are not guaranteed , if we decide to leave them unattended. Well, we did not fancy sitting around in the heat while waiting for the event to start, God knows what time (‘Hora Boliviana’ as they say here ) – so we decided to go back home and try later.

Later, at about 4 pm it was unfortunately too busy, and slightly drunk crowd (spraying passers by with foam) discouraged us to seek further.

We came back later in the evening, because a friend of our friend was supposed to have places for us. It turned out that we couldn’t get to the stand from the street (as police blocked the passage), so the only solution was to ‘crawl’ between the scaffoldings, made of wood and metal, diffracting under the pressure of thousands of jumping and drunk spectators. I was faced with a serious dilemma – to go home and spoil all fun for my friends and Freddy (who surprisingly was in his element), or take a chance, breaking all the rules of safety and common sense?

I went inside, cowling between wet and dirty seats but after ten minutes I was on my way home, observing people pissing and throwing up on the street and ‘cleferos’ wandering around in search of coins to buy ‘glue’.

Probably you will say that I am just too old, moaning and complaining about everything, but I will only add, that much more than a carnival I enjoy religious festivals :)

* My worries weren’t baseless – in 2014 during Carnival in Oruro the street bridge collapsed, under the weight of jumping crowd. One week later, similar accident had happened in Cochabamba, leaving 7 people injured.

Enjoy the carnival fun but use your head too!

7 thoughts on “Carnaval de Cochabamba II – ‘El Corso de Corsos’

  1. Asia | Byłem tu. Tony Halik. says:

    Wielu ludzi się dziwi, że pojechaliśmy do Brazylii nie w karnawał, a poza sezonem. Owszem, chętnie bym popatrzyła na parady i pokazy szkół samby, ale zainteresowałoby mnie to przez chwilę, natomiast tłumy turystów i masa śmieci towarzyszące karnawałowi na pewno nie byłyby przyjemne.

    Liked by 1 person

  2. mrszpak says:

    ciężka impreza wychodzi na to… znając mnie to pewnie bym przelazł pod tym rusztowaniem, ale już od dawna wiem że czasami z rozsądkiem to u mnie na bakier… ;))))

    Liked by 1 person

Leave a comment